poniedziałek, 28 lutego 2011

Bibmo

Weekend okazał się cudowny.

Ale muszę Wam dawkować emocje inaczej zbyt szybko zaczniecie wołać o więcej, a ja jeszcze do końca tygodnia jestem uziemiony w Guadalajarze przez kurs hiszpańskiego.

Dlatego dzisiaj jedynie przedsmak jutrzejszych rewelacji na temat Sancturaium de Mariposas (dzisiaj spędziłem 2 godziny na odsiewaniu zdjęć i układaniu relacji w głowie :]), a mianowicie: rozwikłanie zagadki chleba Bibmo.



W tej historii najważniejsza jest lokalizacja. Fabryka (?) chleba Bimbo znajduje się w stanie Zacatecas. Stan ten słynie z bogatych złóż srebra oraz kolonialnej architektury. Jest też epicentrum filozofii "macho".

To tutaj rodzą się "prawdziwi" mężczyźni, którzy są święcie przekonani, że miejsce kobiety jest w kuchni a mężczyzny w pracy i barze.

Należy zaznaczyć, że w Meksyku, jak i w większości krajów latynoamerykańskich określenie "macho", wciąż ma pozytywne konotacje. To prawdziwy komplement, a bycie męską szowinistyczną świnią wiele pań uważa za nad wyraz atrakcyjne...to pozostawimy bez komentarza.

Jak to się ma do chleba?

Otóż właścicielem fabryki jest mieszkaniec Zacatecas z dziada pradziada. Jako osoba szanująca tradycje i mająca hopla na punkcie "męskości", uważa za osobistą urazę, jeżeli którakolwiek z żon jego pracowników "musi" (bo przecież żadna kobieta nie chce sama z siebie) pracować.

Jeżeli szef dowie się, że chcecie wspólnie z małżonką/małżonkiem dorobić, posłać dzieci na studia, czy kupić większy samochód, facet automatycznie wylatuje z roboty. Nie ma zmiłuj.

W końcu nikt nie może zarzucić szefowi chleba Bimbo, że nie jest na tyle męski, żeby płacić wystarczająco dużo swoim pracownikom. Przynajmniej nie na tyle dużo, żeby mogli zostawić, żony przy garach.

3 komentarze: