niedziela, 13 lutego 2011

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie....

Ciężki tydzień należy odreagować.

Jak na złość, włodarze ITTO postanowili zadbać o to bym czekał na początek weekendu jak najdłużej, planując moją lekcję na piątek na godzinę 18:15.

Zaletą tej sytuacji było to, że Meksykańska młodzież mogła poznać legendę o smoku wawelskim w prostej czytance, którą zdążyłem przygotować oraz stworzyć własną legendę z obrazków, które wylosowali na chybił trafił z przygotowanej przez mnie puli (dzięki temu stworzyli wzruszającą historię nt. czarodzieja zakochanego w królu, który jako oznakę swojej miłości podarował wybrankowi swego serca magiczny pierścień. Niestety króla upatrzył sobie wcześniej na (rz)życiowego partnera pewien dzielny rycerz. Tym razem miecz okazał się silniejszy od słowa i nim czarodziej wygłosił odpowiednie zaklęcie padł od śmiertelnego ciosu)

Kiedy już wypełniłem swój nauczycielski obowiązek dołączyłem do silnej grupy pod wezwaniem i wyruszyliśmy na upragnione piwo :]


Po kolacji i bliższym zapoznaniu się z tymi, którzy tydzień temu nie mogli do nas dołączyć, wyruszyliśmy na spacer po mieście.

Celem spaceru miało być znalezienie fajnego miejsca, gdzie jest i alkohol, i muzyka, i miejsce do siedzenia. Słowem, normalnego pubu/klubu.

Odnieśliśmy sromotną klęskę ale przynajmniej zdjęcia wyszły ładne :]






Jak widzicie określenie "ghost town" pasuje tutaj jak ulał. Istnieje ponoć ulica, gdzie znajduje się większość barów....i ludzi. Nie zmienia to jednak faktu, że jak na miasto z 7 milionami mieszkańców, chociaż 1 mógłby zabłądzić i poszwędać się po centrum historycznym.

Koniec końców wylądowaliśmy w barze, który znajdował się po drugiej stronie ulicy od restauracji, gdzie zaczęliśmy "piątkowe piwo". Jak się okazało...gay barze :]

Odkrycie tego faktu przypadło mnie. Ponieważ zasiedzieliśmy się i przegapiliśmy ostatni autobus do domu, zgodnie z zaleceniami "localsów" i naszych gospodarzy, zamiast szukać taksówki na ulicy, poprosiliśmy w knajpie, żeby nam ją zamówili.

Kiedy prosiłem barmana, żeby wykonał stosowny telefon, on stwierdził, że nie muszę kłopotać kierowców z "sitio" (<- jak zwie się tutaj taryfiarzy), bo jestem taki fajny, że on z chęcią sam mnie zawiezie....Cóż, nie powiem, że nie miło jest być docenionym :P Ale grzecznie podziękowałem.

1 komentarz: