środa, 9 lutego 2011

Sobotni spacer po Guadalajarze

W sobotę rano ambitnie postanowiliśmy napisać zadany nam esej nt. strategi nauczania na przykładzie wyselekcjonowanych przez nas uczniów, z którymi przeprowadziliśmy odpowiedni wywiad środowiskowy.

....dlatego też spędziliśmy 3 godziny googlując nuda i nie chce mi się :P

o 14 znowu spotkaliśmy się z ambitnymi salseros, na kolejną porcję TRUBOEDUKACJI tanecznej :]

Jak się człowiek trochę porusza to i od razu robi się głodny :]
Pierwsze rozczarowanie jedzeniem meksykańskim spotkało nas za sprawą Tacos Altos.

Technika doboru lokalu wydawała się bezbłędna. Wchodzimy tam, gdzie będzie najwięcej "localsów", bo przecież wiedzą co dobre. Błąd. Najwyraźniej nie mają pojęcia :P


Najedzeni i spragnieni przygód podążyliśmy uliczkami Guadalajary w poszukiwaniu nowych i interesujących miejsc, których nie dane nam jeszcze było zobaczyć (a co za tym idzie ...Wam również :])


Jaka jest Guadalajara?

Pierwsze słowa, które cisną się na usta to: ogromna. Sam Zapopan, w którym mieszkamy ma 3 mln mieszkańców.

Wrażenie ciągnącej się w nieskończoność "wioski" potęguje fakt, że nie ma tutaj prawie żadnych wieżowców. Budynki nie rzadko kiedy przekraczają 4 piętra.


Samo miasto, jak większość w Meksyku, składa się z niekończącej się ilości równoległych i przecinających się pod kątem prostym uliczek. Ta szachownica wydaje się świetnym pomysłem, w końcu jak tu się zgubić skoro układ miasta jest taki prosty?

Właśnie przez to, że wszystko wygląda identycznie. Jedynie tabliczki z nazwą ulicy odróżniają je od siebie nawzajem.

Istnieje również fenomen "2 przecznic". Jeżeli nie wiedzieliście tego dotychczas to w Guadalajarze nastąpiło zakrzywienie czasoprzestrzeni i niezależnie od tego, gdzie podążacie i gdzie się znajdujecie wszelkie punkty są od siebie oddalone o "2 przecznice". Tak przynajmniej utrzymują mieszkańcy tego miasta (a przepytaliśmy już z ponad pół setki) :]


Oczywiście miasto ma niepowtarzalny klimat. Łączy w sobie małomiasteczkowość z metropolią, Nowoczesność z... ruderami, nie bójmy się tego słowa. Centrum historyczne wygląda ni mniej ni więcej jak zapyziała dziura gdzieś na prowincji, co niewątpliwie ma swój urok.



Wciąż uczymy się poruszać po tym labiryncie i wychodzi nam to coraz lepiej. Wciąż jednak "różnice kulturowe", choćby w funkcjonowaniu autobusów, stanowią dla nas zagadkę nie do rozwiązania :]

Po długim marszu ulicami Guadalajary dotarliśmy w końcu na jeden z głównych rynków i postanowiliśmy spocząć i napić się piwa.

Ku naszemu miłemu zaskoczeniu, spotkaliśmy Kathy, Elaine i Tsambikę z naszego kursu.

Szczęście nas nie opuszczało, gdyż już po chwili do stoliku podeszły dwie hostessy z propozycją gry w kości. Za wyrzucenie pary, można było wygrać darmowy shot tequilli.

.....arriba, abajo, a centro a dentro.....;]



W doborowych nastrojach podjęliśmy również bardzo poważną decyzję. Robimy wypad do Puerto Vallarta! :]

Jak postanowili tak zrobili. NIELUDZKIM wysiłkiem napisaliśmy nasze eseje w sobotę wieczór, znaleźliśmy połączenie z Puerto i wstaliśmy o 6 rano w niedzielę....krejzole, nie ma co :p

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz