niedziela, 13 lutego 2011

LUCHA LIBRE !


Dzisiaj spełniły się moje dziecinne marzenia.

Kiedy byłem młodszy (chociaż prawda jest taka, że niewiele młodszy), piątkowy wieczór był dla mnie poniekąd świętem.

O 22 przestawało nadawać cartoon network, a następujące po nim studio TNT łączyło się z areną WCW (World Championship Wrestling) by pokazać transmisję z gali "wolnej amerykanki".

Rozemocjonowany śledziłem pojedynki pomiędzy Hulkiem Hoganem, Bookerem T, Kevinem Nashem, Wolfpackiem, N.W.O, Goldbergiem czy Stingiem (nie nie tym z The Police, aczkolwiek zapłaciłbym, żeby to zobaczyć :P)

Dzisiaj, na dzień przed walentynkami przeniosłem się sprzed telewizora do pierwszego rzędu (tzw. biednej strefy) Areny Coliseo Guadalajara.




Przed wejściem do areny, poza tłumem, zlokalizowane są pamiątkowe tablice słynnych zapaśników. Niestety żaden nie był mi znany, ale pseudonim "Tysiąc Masakr" robi wrażenie i daje pole do popisu wyobraźni.

Zanim przejdziemy do środka, muszę rozpisać się nt. panujących w tym przybytku zasad. Wspomniałem już mimo chodem o tym, że znaleźliśmy się na tzw. biednych miejscach.

Cała arena dzieli się na dwie części. Miejsca zaraz przy ringu oraz balkon.
Miejsca przy ringu kosztują od 100 pesetas wzwyż. Nasze wejściówki kosztowały w przeliczeniu 8 złotych :D


Ponieważ istnieje fizyczna bariera pomiędzy biedotą a zamożnymi (w postaci metalowej siatki), można sobie pofolgować.
Zasadą numer jeden Lucha Libre w Meksyku jest to, że nie idzie się tam aby oglądać walki, tylko mówiąc kolokwialnie - "drzeć ryja".

Tak więc:
- biedni krzyczą do bogatyc: "Chinguen a su madre los de las sillas"(zabawcie się ze swoją matką, siedzący obok ringu)

- bogaci odgryzają się bardziej finezyjnie, krzycząc do nas, żebyśmy się pospieszyli bo ucieknie nam autobus o godz 11 (ostatni powrotny)

- Gringos obrywają za to, że są "hijos de Bush" (synami Busha)
- biali obrywają po całości: "Guero, guerito, a ti te gusta el pito" (<- biały, białasku nie obcy Ci smak k....sa) - Jeżeli jesteście reprezentantką płci pięknej, wasze walory na pewno zostaną docenione. Możecie wtedy usłyszeć: Vuelta! Vuelta!, czyli "subtelną prośbę żebyście obróciły się wokół własnej osi, żeby można było popodziwiać was z każdej ze stron". Jest też wersja mniej elegancka: "Guera, coqueta, enseñanos las tetas" (<-- biała, białasko....ukaż kozy, jak to mawiają czesi :P) - Zawdonicy obrywają najbardziej. Każdy widz już na wstępie dyzyduje komu bedzie kibicował i adekwatnie wyzywa przeciwnika swojego wybranka na czym świat stoi. Dobrze, że komunikuję się z wami pisemnie, bo mówić nie będę mógł zapewne przez najbliższe parę dni. Co ważne, a nawet najważniejsze, to fakt że wszystko co dzieje się wewnątrz koloseum traktowane jest z przymrużeniem oka. Celem wizyty w tym miejscu jest wyszalenie się. Nikt tutaj się nie obraża, nikt też naprawdę nie życzy nikomu nic złego. Ale zabawy jest co niemiara :] Teraz o zapaśnikach, gwiazdach tego całego zamieszania. Są to "bohaterzy ludu" i tak też się zachowują. Wchodzą do Areny w ten sam sposób, co wszyscy - frontowymi drzwiami. Po drodze przedzierają się przez tłum, przybijając piątki, pozując do zdjęć i rozdając autografy (wydawałoby się, że największe poruszenie wzbudzają wśród dzieci....i wydawałoby się źle ;])




Do środka wpuszcza się o 18. Walki trwają do 20:30 (co do minuty, bo w końcu na ten autobus naprawdę trzeba zdążyć :P)

Kiedy wreszcie otwarte zostaną bramy tłum spokojnie zmierza na trybuny. Niestety panowie przechodzą dość sumienną kontrolę, więc o wniesieniu aparatu nie ma mowy.
Na szczęście współczesna technologia pozwala na robienie zdjęć telefonem, które nadają się do czegoś więcej niż tylko wyrzucenia do kosza.



Tego wieczoru odbyło się 6 walk. W dwóch z nich walczono mano-a-mano. W 3 w duetach tzw. tag-teamie. Walkę wieczoru stanowił pojedynek 3 mistrzów z 3 pretendentami.




Walki były naprawdę na poziomie. Z naszych obserwacji wynika, że każda rządzi się mniej więcej podobnymi zasadami. Ulubieńcy publiczności zawsze są na początku w tarapatach by pod sam koniec walki "cudem" uniknąć porażki i zatriumfować nad przeciwnikiem.

W trakcie każdej walki dochodziło do pojedynku na uderzenie "z liścia" w gołą (naoliwioną) klatę. Każde uderzenie kończyło się popisem sztuki aktorskiej, pełnym zaangażowania padaniem na ziemię, proszeniem publiczności o doping, z którego zawodnicy czerpali nadludzką moc, pomagającą im przezwyciężyć ból i odnieść sukces.

To co robiło największe wrażenie i powodowało wybuch euforii, wstawanie z miejsc i żywiołowe oklaski to popisy akrobatyczne. Skoki z narożników, balansowanie na linach, wszelkiego rodzaju przewrotki, sprężynki, rzuty na matę, finezyjne skoki, odbijanie się od lin a przede wszystkim karkołomne skoki na przeciwnika stojącego poza ringiem. Większość z tych ostatnich popisów kończyła się tym, że dwaj stu kilowi faceci w lateksowych gaciach lądowali na siedzących w pierwszych rzędach kibicach! (trzeba było jednak nie oszczędzać na bilecie, bo zabawa była przednia)

Po walkach zawsze przeznaczano trochę czasu na triumfowanie, rozdawanie autografów a nawet tańczenie w kółku z grupką najbardziej oddanych fanów z miejsc przy ringu.

Całość tak jak już wcześniej pisałem należało oglądać z przymrożeniem oka. Wszyscy świetnie się bawili. Jedni udając pojedynki, drudzy udając zaangażowanych fanów.


Spodziewałem się zobaczyć umierającą "sztukę" z garstką oddanych entuzjastów. Zastałem pełen wigoru show (pomimo języka) rodzinny, który będę długo wspominał.

A jeżeli dowiem się o zbliżającej się gali mistrzów, gdzie walczyć będą ze sobą najlepsi luchadores z stanu Jalisco, na pewno nie omieszkam tam wrócić i zwyzywać ich od pendejos, maricones i putos :]

towarzyszyć będzie mi moja świeżo zakupiona maska El Rey Mistico, jednego z legend tego sportu (?)

1 komentarz: