środa, 6 kwietnia 2011

Puerto Escondido



Daleko na poludniu Meksyku, 400 km od Acapulco (czyli 8 godzin w autobusie), za tysicami tope i wiosek mniejszych niz budki z kebabami, rozciaga sie mekka surferow - Puerto Escondido.

Miejscowosc ta ma 3 slynne plaze z czego profesjonalisci poszukuja tutaj fal gigantow na Zacateli, wprawni operatorzy desek surfingowych przygod na La Puncie, a amatorzy wyposazeni w long boardy odwiedzaja Carrizanillo.

Zacatela jest piekna plaza, ale nie znajdziecie na niej rodzin z recznikami, dzieci biegajacych w rekawkach i ludzi z materacami biegnacymi do wody. Fale uderzaja w brzeg z miazdzaca sila. Nie wolno tutaj plywac, mozna tylko surfowac. Jednak jezeli zycie wam mile... zaniechacie tego. Silny prad wciaga wode gleboko wglab a nastepnie unosi na kilka metrow wysokosci by uderzyc w ziemie tona wody. Wstep tylko dla najlepszych.


My postanowilismy zaczac od czegos prostszego. Dogadalismy sie z wlascicielka lokalnej wypozyczalni desek surfingowych i umowilismy na prywatne lekcje surfingu. Nastepnego dnia spotkalismy naszego instruktora. Hektor, bo tak mial na imie, zasluguje na to by poswiecic mu przynajmniej akapit moich wypocin.

Stanowil on poniekad stereotyp surfera, ktory ulozyl sie swego czasu w mojej glowie. w ciagu dnia surfowal, uczyl takich patalachow jak my utrzymac sie na desce, wieczorami zas wypuszczal sie na miasto wyrywac turystki, zreszta nie tylko je. Hektor sam siebie zwal "El Timburon del Pueblo", czyli wiejski rekin. Rekin nie przebiera, wazne zeby zaspokoic glod ;}

Zanim dojechalismy na plaze, Hektor zdazyl juz zaczepic 10 kobiet, wolajac za nimi z okna, opisujac ich ksztalty i oferujac darmowe lekcje surfingu w zamian za masaz. Mlode byly fajne bo ladne, stare fajne bo bogate, brzydkie fajne bo zdesperowane etc. Trzeba przyznac, ze Hektor byl uosobieniem tolerancji. Prawdziwym Latynoskim Don Juanem :P



Lekcja byla dosc prosta. Teoria surfingu jest zaskakujaco malo skomplikowana, przynajmniej wedlug naszego nauczyciela. Lezysz na desce, czekasz na fale. Kiedy ja widzisz wioslijesz, dajesz sie poniesc a potem wstajesz i jedziesz. Praktyka... o wiele trudniejsza.

Na szczescie nasz instruktor pomagal nam zlapac te fale, uzbrojony w pletwy krazyl wokol nas i ordynarnie popychal nasze deski, tym samym dajac nam potrzebne momentum do jazdy.

Pierwszego dnia zlapalismy 2 fale. Rzucono nas na 22.
drugiego dnai szlo nam juz o wiele lepiej. Potrafilismy nawet troche sterowac. Dumni z siebie pozegnalismy Hektora i zaczelismy probowac swoich sil juz bez "pomocnej dloni"....

Czym jest wipeout?

O tym mielismy dowiedziec sie nastepnego dnia, samodzielnie zmagajac sie z falami. Otoz zeby ja zlapac trzeba wyczuc moment, kiedy fala zaczyna cie unosic, nalezy znalezc sie zaraz pod jej zalamaniem. Jezeli bedziecie zwelkac zbyt dlugo fala was minie, jezeli zaczniecie wioslowac zbyt wczesnie...wywroci was, zalamie sie na was albo wpadniecie w sama piane i zacznie sie wirowanie.

Zapomnijcie o baltyku i tych wypiardkach a nie falach. Ci ktorzy pamietaja Torredembarre i tamteszje "sztormy" - phi! Otwarte morze ma niewyobrazalnie wieksza moc. Szkoda ze nie wiedzialem tego wczesniej :P

We wszystkich miejscach nad Pacyfikiem, jezeli plaza nie jest ukryta w lagunie fale sa bardzo silne a co najgorsze zaraz pod nimi plynie prad, ktory bezlitosnie wciaga was spowrotem do wody.
Kiedy te dwie rzeczy spotkaja sie a wy znajdujecie sie dokladnie posrodku zaczyna wami miotac we wszytkie kierunki, tak ze nie wiecie gdzie gora, gdzie dol a przede wszystkim gdzie brzeg.



Tutaj przydalo sie teoretyczne szkolenie jakie uzyskalismy od Hektora. Kiedy spadasz nakrywasz glowe rekami, zeby nie dostac w nia wlasna deska, ani cudza. schodzisz gleboko pod wode, bo tam jest spokojniej czekasz chwile az przejdzie fala, troche dluzej bo czesto zaraz za nia idzie druga, jeszcze nie panikujecie ze brakuje wam tlenu, no to powoli mozemy zaczac sie wynurzac, szybko patrzymy za siebie czy idzie kolejna fala..tak? no to pod wode, nic z tego ze noge szarpie wam wasza deska, przytroczona do niej sznurkiem (fachowo zwanym leashem). Kiedy juz sie troche uspokoi szybko sciagacie do siebie deske i ladujecie sie na nia. decyzja czy pedzicie do brzegu czy przecinacie fale, by odpoczac dalej na spkojniejszym morzu zalezy od was. 3-4 wipeouty i umiesnieni surferzy przestali na mnie robic wrazenia. To nie silka, to nie dieta, to walka o zycie uformowala te muskuly ;]


kolejne dni spedzalismy juz na Carrizanillo, tam fale byly spokojniejsze a i my pewniejsi siebie. Niestety nie udalo nam sie zlapac ani jednej. Nic straconego. Po calym dniu na desce jedzenie smakuje jak ambrozja, a to zawsze podnosi morale.


Puerto escondido goscilo nas przez caly tydzien. Z zalem opuscilismy to miejsce jednak przed oczami mielismy wspaniale opisy i relacje ludzi odwiedzajacych nasz kolejny przystanek - Mazunte

1 komentarz: