wtorek, 10 maja 2011

San Cristobal de las Casas

Do opisu tego miejsca zabierałem się długo, żeby być w stanie "dać cesarzowi", co jego. San Cristobal jest kulturalną i turystyczną stolicą stanu Chiapas.

Na marginesie, muszę wtrącić, krótką lekcję poprawnej wymowy nazwy tego stanu. Kiedy będziecie chcieli opowiedzieć swoim znajomym, rodzinie, ulubionej Pani w warzywniaku jak to Maciek (bo przecież na pewno Wasi rozmówcy już o mnie słyszeli) wspaniale opisał Chiapas, przedłużcie dźwięk "i". Czi-japas.

Chiapas to "czerwone poliki". Chi-japas to dumny stan! Łatwo urazić jego mieszkańców. Nie wierzycie? Meksykański parlament też nie traktował ich poważnie i przez lata nie reagował na żądania mieszkańców tego najbiedniejszego stanu w kraju.


Jakie też musiało być ich zdziwienie, kiedy 1 stycznia 1994 roku 3 tysiące "żołnierzy" Zapatystowskiej Armii Wyzwolenia Narodowego przejęło kontrolę nad ponad 4 miastami w stanie, w tym nad San Cristobal de las Casa, gdzie Zapatyści wypuścili wszystkich osadzonych w więzieniu przestępców oraz podpalili kilka posterunków policji.

Wyobraźcie sobie jakie trzeba mieć przysłowiowe "cojones", żeby dokonać tego dzierżąc w dłoniach drewnianą replikę karabinu! Zapatyści niestety nie mieli aż tak szczodrego budżetu, żeby uzbroić wszystkich swoich członków, za to chowali się w dżungli przez większa część swojej działalności, z nudów zapewne, wystrugali ponad tysiąc karabinów.


Ich rewolucja nie trwała długo. W końcu druga strona konfliktu miała prawdziwą broń. Jednak ich wpływ na miejscowa ludnośc jest wciąż wielki. Wszędzie dookoła znajdziecie znaki poparcia dla tego ruchu. My zobaczyliśmy np. naklejkę w minibusie, który zawiózł nas do lagos del montebello.


"Jesteś na terytorium Zapatystów. Tutaj rządzą rebelianci a rząd ich słucha"


Na tym nie koniec przygód. W Świętym Krzyśku przeżyłem swoje pierwsze trzęsienie ziemi! Nie metaforyczne, nie romantyczne zwykłe prozaiczne a jednak poniekąd przerażające. Szkoda, że nie zdawałem sobie sprawy z tego przełomowego momentu w moim życiu, kiedy trwał.


Budynki się nie zawaliły, tynk nie sypał nam się na głowę. Matki z dziećmi nie pędziły ulicami, żeby dobiec do specjalnie przeznaczonych na taka okoliczność schronów. Meksykanie przyjęli trzęsienie ziemi tak, jak to czynią ze wszystkim np. czekaniem aż kierowca autobusu raczy ich zawieźć tam gdzie chcą się znaleźc, ze stoickim spokojem.

A było to tak.... w "restauracji", którą widzicie na zdjęciu powyżej, postanowiliśmy zjeść śniadanie. Kiedy już szamaliśmy nasze huevos a la mexicana, popijając świeżo wyciskany sok z pomarańczy, nagle zauważyliśmy, że rusza się stół. Zaraz za stołem w ruch poszły nasze krzesła i ściany. Zdziwieni obejrzeliśmy się na pracowników tego przybytku. Kelnerka czytała znudzona coś co przypominało Meksykański "Fakt", a kucharka z werwą kroiła wielki kawał mięcha. Pomyśleliśmy więc, o naiwni Polacy, że kobiecina ma niezłą krzepę, piłuje tego kotleta aż miło, aż cała chałupa chodzi.

Dopiero popołudniowe spotkanie z jedną z nauczycielek z Canadian Center, którą odwiedziliśmy, żeby dowiedzieć się jak jej się żyje w Tuxtli, zapytała nas niewinnie czy dobrze znieśliśmy trzęsienie ziemi, które miało miejsce tego dnia. W Tuxtli nie było już tak kolorowo. Budynki tańczyły niczym magiczne regały, które stoją na witrynie jednego ze sklepów w centrum. Lekcja, którą prowadziła nasza znajoma musiała zostać przerwana i wszyscy jej uczestnicy wybiegli z klasy aby nie zginąć, gdyby miał zawalić się dach. Oczywiście uczniowie nieco wyolbrzymili niebezpieczeństwo, żeby nie musieć się uczyć.


Trzęsienia ziemi w tym regionie zdarzają się rzadko, lecz regularnie. Średnio raz na rok. Także najgorsze już za nami :]



Wracając do San Cristobala, należy nadmienić, iż jest to cudowne miasto. Średnio jeden budynek na 3 jest restauracją lub kawiarnią. Życie kulturalne w tym mieście kwitnie. Ściąga ono gringos z całego świata, oferując przeróżne atrakcje. Największą z nich jest temperatura.

San Cristobal znajduje się na wysokości 2100m wysokości, co czyni atmosferę panującą w tym mieście.... co najmniej rześką. Ponieważ piszę ten post z wielotygodniowym opóźnieniem, mogę Wam już z czystym sercem powiedzieć, że mieszkańcy Tuxtli, zwanej przez wielu infierno z powodu panującej tu temperatury, z przyjemnością spędzają wolne dni w sąsiadującym SC. Choćby tylko po to, żeby się ochłodzić.



To miasto może się pochwalic cudownym kościołem, konkurującym o miano jednego z najpiękniejszych w kraju z tym w Oaxace. Przepiękne zdobienia i wysmakowane ołtarze budzą podziw. Wygonienie wszystkich protestantów z miasta do pobliskich wsi.... zdziwienie :P





Jeżeli nie znudziły Wam się jeszcze piramidy złożone z samych schodów, to w mieście można znaleźc dwa punkty widokowe, do których trzeba się trochę powspinać. Czy warto, sami oceńcie.


Mniej więcej w połowie schodów, ktoś postanowił otworzyć szkołę angielskiego, salsy i mini kino w jednym. Byłem szczerze zainteresowany warunkami jakie mogą mi zaoferować, albowiem życie w SC byłoby cudowne. Jednak po dłuższym namyśle, wizja pokonywania codziennie tych 10 pięter i prowadzenia zajęć zasapanym głosem, skutecznie mnie do tego zniechęciła.

Obecnie idę do pracy po płaskim, ale z powodu 40 stopni, które nieustannie tutaj panują... w sumie wychodzi na to samo. Cóż na pewno jeszcze nie raz zawitam do SC, może powinienem wziąć ze sobą moje CV...



Możecie się spodziewać kolejnej fotorelacji z San Cristobala. Miasto tętni życiem i jest oddalone od Tuxtli o niecałą godzinę. Dzięki nowej autostradzie wspinamy się lub zniżamy, w zależności od kierunku z pułapu 400 metrów na wysokość 2100 w bardzo szybkim czasie. Dlatego jeżeli irytuje Was, kiedy w samolocie zatyka Wam uszy, to polecam przejażdżkę na osiołku. Inaczej będziecie nerwowo przełykać ślinę, rzuć cukierka albo klepać się po uszach co 5 minut.


Na koniec widokówka z naszego pokoju w hostelu. Większość tego typu miejsc ma bardzo surową politykę wobec uprawiania seksu w dormitoriach. Złowrogie kartki zakazujące tego procederu są porozwieszane wszędzie, począwszy od łazienki a na skończywszy na najbardziej oczywistym pomieszczeniu. Youth Hostel, który obraliśmy za nasze schronienie, miał inny pomysł. Zamienił część naszego pokoju na zakrystię. Nie ma to jak zabić nastrój, nieprawdaż Drogie Panie?

1 komentarz:

  1. pogubiłam się - to gdzie Ty teraz jesteś? :P
    a w ogóle, to mógłbyś na bieżąco pisać co robisz, jak praca itp. no! i kiedy wracasz :D (albo kiedy nas zapraszasz ;>)

    OdpowiedzUsuń