środa, 25 maja 2011

FABRYKA....


Były już piramidy, wodospady, dżungla i urokliwe miasta Meksyku.

Teraz będzie szara, choć w Tuxtli rozgrzana do białości rzeczywistość.
Fabyrka..., czyli jak wygląda tutaj dzień.


Pobudka 5:50. Za 15 siódma należy się stawić w robocie, głównie po to, żeby "po meksykańsku" się nie spóźnić na własne zajęcia i żeby odpalić klimatyzację w sali - niech ma biedaczka odrobinę fory zanim uczniowie nachuchają w już rozgrzewającym się pokoju.




o 9 kończę pierwsze tego dnia zajęcia i wyruszam na śniadanie. W zależności od nastroju albo pożywiam się w domu albo odwiedzam naszą ulubioną jadłodajnię..




Codziennie inne menu, najlepsza Agua de Jamaica (hibiskusowa mrożona herbata) w mieście, nie wspominając o wypasionych szklankach.
o 9 rano ruch jest tutaj niewielki, za to jedzenie pyszne i tanie (najwyżej 25 peso). Przy Huevos a la mexicana (nazwanych tak ponieważ kolorem odzwierciedlają flagę Meksyku - białka, jajek, czerwień pomidora i zieleń papryczek chilli) mam czas sprawdzić wypociny moich uczniów, zaplanować popołudniowe lekcje lub po prostu poczytać książkę. Telewizor stoi w kącie ale dlaczego nie warto nawet spoglądać w jego kierunku napiszę za chwilę



Po śniadaniu czas na małą drzemkę a potem zakupy i odrobinę ruchu.
Siłownia Manhattan jest najwyraźniej jedyną porządną w mieście, bo kogo się nie spytać, mówi, że ma tam karnet. Na szczęście, pomimo zadeklarowanego członkostwa w tym przybytku, o 11 rano świeci on pustkami.

Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś aspirujący do zostania Mariuszem Pudzianowskim i zawsze będzie zajmował maszynę, która akurat miała Ci się przydać. Z ciekawych osobowości na siłowni mamy fana zespołu piłkarskiego PUMAS i Jezusa. Wiemy o tym dlatego, że od 2 miesięcy nie ma dnia, żeby nasz ulubieniec nie miał na sobie jednej z 20, jak mniemam, koszulek z różnorodnymi wariacjami na temat, skądinąd bardzo fajnego, loga tego zespołu oraz masywnego drewnianego różańca. Do tego jegomość ten zawsze pachnie deet'em, środkiem chemicznym znajdującym się w każdym "odstraszaczu" na komary. Zaczynam wierzyć, że Raid czy Autan ekstrahują swoją tajemną miksturę wprost spod pach tego pana.



Po powrocie do domu dzień mija dość szybko. Często papierkowa robota związana z 80 uczniami, których mam pod swoją pieczą wypełnia mi wolny czas. Jeżeli nie to próbuję skutecznie się odmóżdżyć korzystając z internetu, lub czytając książkę. No Logo, które zabrałem ze sobą z Polski okazało się dość ciężkie do przebrnięcia. Zwłaszcza, że w San Cristobalu udało nam się znaleźc zdecydowanie lżej strawnego Dean Koontz'a :P

O 16 pora na obiad - domowy lub knajpiany w zależności od nastroju i ilości gazu w butli. Ponieważ ostatnio mijamy się z panami od gazu, staliśmy się stałymi bywalcami naszego zaprzyjaźnionego meksykańskiego "baru mlecznego".

Swoją drogą ciężarówka z gazem jest dowodem na pewien popularny życiowy paradoks. Kiedy nie potrzebowaliśmy uzupełnić naszych zapasów tego cennego źródła energii, codziennie słyszeliśmy ciężarówkę z gazem. Ciężko jej nie usłyszeć. Jak każdy sprzedawca w Meksyku, mexgaas wierzy tylko w jeden rodzaj promocji - dźwiękową.

Tak więc ciężarówka z gazem wyposażona jest w łańcuch, na którym dyndają wielkie metalowe śruby. Łańcuch wlecze się po ziemi wytwarzając niewyobrażalny wręcz jazgot. Nie możesz usłyszeć własnych myśli? Już wiesz, kto nadjeżdża.

Śmieciarka wysyła zwiadowcę. Zwiadowcą jest osoba, która MUSI być głucha, nie wierzę, że ktoś z własnej woli skazywałby się na ten rwetes. Zwiadowca dzierży w dłoni krowi dzwonek, którym napindala z całych sił biegnąc po ulicy. W skali od 1 do 10, dzwonek śmieciarza osiąga poziom nordyckiego zespołu death metalowego zarzynającego świnię w czasie najdłuższej solówki ich najgłośniejszego kawałka.

Ciężarówka z wodą postawiła na bardziej wyrafinowaną technologię - 100 watowe głośniki zamontowane na dachu samochodu. AAAAAAAAAGUAAAAA - jest nie do przeoczenia. Tak jak pozostali przejeżdża koło nas codziennie, na szczęście o różnych porach, więc czasami nas nie ma.

Wreszcie pan od ostrzenia noży. Najsubtelniejszy z całej gromady. Jego dżingiel jest wręcz poetycki - wysokie C na fujarce. Pan od ostrzenia noży zajeżdża na nasze osiedle na swoim monocyklu, dmie w fujarkę z całych sił, tak, ze aż się echem niesie wśród zalanych słońcem budynków Moctezumy (naszej dzielnicy), następnie jeżeli chcecie skorzystać z jego usług wywraca rower na do góry nogami i korzysta z koła niczym z osełki. Zainteresowanych tym wynalazkiem odsyłam posta o Oaxace. Znajduje się tam zdjęcie ichniejszego "nożownika".


Poszarpaliśmy sobie nerwy i przygłuchliśmy troszeczkę, możemy wracać do pracy. Wyjście po południu planowac należy z odpowiednim wyprzedzeniem. Idzie się wolno i szuka cienia, gdzie to tylko możliwe. Oczywiście i tak do Canadiana wkroczycie zlani potem... ale przynajmniej nie będziecie musieli wyrzynać swojej koszuli.



Zegar, który widzicie jest Władcą Życia i Śmierci. Pierwszy raz w życiu muszę podbijać kartę, kiedy wchodzę do pracy i muszę przyznać, że średnio mi się to podoba :P Każde spóźnienie to pojazd po pensji. Póki, co udało mi się pozostać bez skazy. Jednak najgorsze jest to,że skubaniec zawsze wbija na kartę czas o minutę późniejszy, niż ten który pokazuje ;]




O 21 następuje można wreszcie opuścić Canadian Center i poczłapać do domu. Kolacja, dobranocka i lulu. W końcu zanim skończycie pozostanie Wam jedynie 5-6 godzin snu... i od początku :]


1 komentarz:

  1. A to znasz? http://www.youtube.com/watch?v=Q5am361Rnhk&feature=related
    W

    OdpowiedzUsuń